Wyniesieni na ołtarz
Błogosławiony ks. Stanisław Kubski
Urodził się we wsi Książ pod Strzelnem 13 sierpnia 1876 roku. Rodzina zajmowała się rolnictwem. W młodości uczęszczał do gimnazjum w Trzemesznie i Wągrowcu. Po zdaniu matury wstąpił do Seminarium w Gnieźnie, a 25 listopada 1900 r. przyjął święcenia kapłańskie. W roku 1910 został mianowany proboszczem parafii św. Wawrzyńca, a siedem lat później proboszczem parafii Świętej Trójcy w pierwszej stolicy Polski. Był członkiem Miejskiej Rady Ludowej w trakcie powstania wielkopolskiego. Gdy zaś wybuchła wojna polsko-bolszewicka został kapelanem wojskowym. W roku 1923 został posłany do Inowrocławia, do parafii Najświętszej Maryi Panny. Dał się poznać jako kapłan gorliwy, dobry, wrażliwy na potrzeby ludzi biednych, kochający młodzież i dzieci. Odznaczał się także zaangażowaniem w prace społeczne. Jako patriota starał się bronić i krzewić przejawy polskości. Wykazywał się pobożnością maryjną i eucharystyczną. Wziął udział w Kongresie Eucharystycznym w Budapeszcie. Stamtąd przywiózł nowe pieśni religijne, które przetłumaczył na język polski. Został aresztowany przez Niemców w pierwszych dniach (2 lub 8) września 1939 r. Był zmuszony do klęczenia przez całą noc na dziedzińcu koszarowym w Inowrocławiu. Trafił najpierw do Piły, później do Dachau, a potem do Buchenwaldu, gdzie pracował w kamieniołomach. W grudniu 1940 r. znów trafił do obozu w Dachau jako więzień o numerze: 21878. Jeden ze współwięźniów, ks. Stanisław Gałecki, tak opisał ich spotkanie: „W szarym tłumie nędzarzy spostrzegam kochanego współtowarzysza niedoli, okrytego strzępiastym kocem, spod którego wyziera brudna, cuchnąca, skrzepła krwią i ropą zafarbowana koszulina-łachman. Jest na bosaka, w dybach, na śniegu przy 12 stopniach mrozu! Spotykamy się wzrokiem. Otwierają się pogodnie uśmiechnięte usta (…) zauważam, że na wychudzonym ciele nie ma dosłownie ani jednego miejsca zdrowego. Cztery potężne głębokie czyraki i mnóstwo ropiejących wrzodów…”. Ks. Kubskiemu trudno było znosić warunki panujące w obozie ze względu na wiek, choroby i urazy (m.in. świerzb, wrzody i złamana ręka), ale zapamiętano go jako osobę pogodną i modlącą się na różańcu zrobionym ze sznurka. Nigdy nie narzekał. Z powodu wieku i słabej kondycji fizycznej, wycieńczony pracą, głodem i maltretowaniem (ważył 37.5 kg) został dołączony do tzw. “transportu inwalidów”, przeznaczonego na śmierć. Zginął w komorze gazowej dnia 18 maja 1942 r. w Hartheim pod Linzem w Austrii. W czasie pożegnania ze współwięźniami dzielił się swoją obawą, ale mówił, że idzie ku temu, co lepsze. Nie chciał jednak wziąć na drogę podarowanej mu kromki chleba. Przyjacielowi powiedział: “Pozdrów moich parafian… Miałem jeszcze tyle w planie do zrobienia. Ale Bóg chce inaczej. Niech się dzieje Jego święta wola”.